Mogę się chyba uznać za weterena – co prawda rok 1956 pamiętam słabo, trochę lepiej obronę krzyża w Nowej Hucie (1960) - ale już w 1968 oberwałem po Uniwersytetem, śmiałem się z „aresztowania Mickiewicza” - czyli milicyjnej blokadzie Rynku Głównego, później uczestniczyłem w Mszach za Ojczyznę w Nowej Hucie, widziałem rajdy zomowców w „Nysanach” i strzelanie gazem łzawiącym do okien na spokojnych osiedlach oraz inne „akcje prewencyjne”, dobrze przyglądnąłem się „akcjom” ZOMO w rocznice wprowadzenia stanu wojennego.
Komentarz do wczorajszych wydarzeń może być tylko jeden – ustrój się zmienił, rządy kilkakrotnie się zmieniły – a metody pozostały. Zawsze znajdzie się harcownik, który wyskoczy z tłumu normalnych demonstrantów, rzuci kamieniem lub butelką w stronę przygotowanych oddziałów milicji/policji, rozbije jakąś szybę, zacznie wyrywać deski z ławki, szarpać drzewka itp. Oczywiście nikt nie pochwala takich zachowań – ale daje to znakomity pretekst do rozpoczęcia akcji ze strony milicji/policji. I dalej już wszystko toczy się swoim zwykłym trybem.
Wielki szacunek dla organizatorów wczorajszego marszu, że udało im się nie dopuścić do eskalacji. To naprawdę nie jest łatwe.
Nie chcę rozstrzygać, czy były to działania prowokatorów czy też po prostu nudzącego się „kwiatu młodzieży”. Obserwuję tylko wyniki. A 11 listopada 2013 r. udało się zapobiec całonocnym rozróbkom – pojedyncze incydenty nie rozszerzyły się na całe miasto i w zasadzie zgasły w zarodku. I to jest duży sukces!