barbie barbie
1322
BLOG

Polski PIC edukacyjny raz jeszcze...

barbie barbie Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

    Edukacja nie może być tania!

    Czy wiecie Państwo, ile w Polsce kosztuje czesne na renomowanej uczelni? AGH i UJ proponują studia informatyki w cenach rzędu około 5000 – 6000 zł rocznie.

Czesne na MIT i Caltechu wynoszą nieco powyżej 40.000 USD rocznie – a więc edukacja uniwersytecka i politechniczna jest wyceniana ponad 30x drożej niż w Polsce. Oczywiście sprawnie działające systemy stypendialne dla studentów, programy „need-blind” mogą te koszty znacznie zredukować, jednak średni koszt studiowania w USA jest wysoki i statystycznie obliczany na ok. 30-50 k$ rocznie. Wbrew powszechnej opinii czasem taniej „wypadną” studia na MIT niż na lokalnym uniwersytecie stanowym.

    Co ciekawe wiele produktów, z których korzystamy na co dzień w USA jest tańszych niż w Polsce! O paliwie nawet nie warto wspominać, ale np. spodnie Levis da się kupić w USA nawet dwa razy taniej niż w Polsce, tańszych jest wiele artykułów żywnościowych, elektronika domowa - a nawet piwo. Tylko ta nieprawdopodobnie droga edukacja, na opłacenie której wiele studentów po prostu musi zaciągać różne kredyty.

    Ciekawe jest również zestawienie czesnego, jakie stosują polskie placówki niższych stopni. Renomowane żłobki i przedszkola zażądają od nas ok. 700-1000 zł miesięcznie (+ różne opłaty dodatkowe). Szkoły prywatne to za to prawie „wolna amerykanka” - od ok.10000 zł rocznie (Warszawa) nawet do poniżej 5000 w tzw. „terenie”. Bardzo wysokie ceny stosują szkoły „zagraniczne” - np. American School powyżej 40000 zł rocznie. Tańsi są „europejczycy” (ok. 20000 zł).

   Zrobił mi się trochę „poradnik dla rodziców”, ale z tych fragmentarycznych danych można wysnuć wniosek – w Polsce często im wyższy poziom edukacji tym niższa cena!Czesne na AGH wynosi od 1550 zł za semestr (ok. 3000 zł rocznie – Inżynieria Środowiska!) do 2250 zł (poniżej 5000 zł rocznie) dla kierunków uznawanych za drogie i atrakcyjne (Informatyka). Podobne ceny obowiązują w przeważającej liczbie uczelni niepaństwowych – wyjątkiem są oczywiście (!!!) studia MBA, których cena jest zbliżona do „zachodniej” i wynosi przeciętnie ok. 40000 zł (do ok. 12000 EUR za International MBA).

     To jak to jest – studiowanie w Polsce kosztuje mniej niż pobyt w żłobku? Ceny są głównie kształtowane przez popyt i podaż – a więc mamy chyba do czynienia z nadpodażą studiów wyższych (a nie wspomniałem o kierunkach typu kosmetologia, politologia i innych -logiach), które chyba już nie gwarantują wysokiego poziomu wykształcenia (zarówno ogólnego, jak i specjalistycznego) lecz pełnią podobną rolę w tytułomanii jak przedwojenna matura, choć wielu uważa, że współczesny magistrant nie miał by szans na jej zdanie...

    Co gorsza – wręczenie dyplomu ukończenia studiów wyższych w wielu przypadkach skutkuje frustracją. Oto bowiem okazuje się, że ten fakt posiadania przed nazwiskiem „mgr inż.” lub nawet „dr hab.” znaczy „mniej niż zero” i co gorsza często właśnie tak jest i po prostu za te pieniądze nie może być inaczej. Czasy siłaczek i Judymów odeszły w przeszłość.

    Ceny rynkowe są całkiem niezłym miernikiem wartości towaru lub usługi. Studia MBA nie wymagają drogich laboratoriów, instrumentariów demonstracyjnych itp. - a są wyceniane znacznie wyżej. Podobnie są wyceniane specjalistyczne kursy z zakresu bezpieczeństwa informacji, administracji złożonymi systemami teleinformatycznymi itp. Za rzetelną zapłatę w wysokości rzędu 5000 zł tygodniowo (1000 zł dziennie) uczestnik takiego programu otrzymuje specjalnie opracowane porządne materiały dydaktyczne np. „Server Admin Manual” zawierający ponad 500 stron A4 oraz „Server Admin Workbook” zawierający ćwiczenia i zadania (ponad 150 stron). Podobne materiały dydaktyczne są dostarczane studentom profesjonalnych studiów MBA, lecz w mojej praktyce pracy na uczelniach państwowych nie zetknąłem się nigdy z praktyką dostarczania studentom tak starannie przygotowanych i wyczerpujących materiałów dydaktycznych. Jeszcze w latach 1965-1975 popularne były skrypty uczelniane, które pełniły podobną rolę. Później popularność skryptów zaczęła stopniowa zanikać i uczelnie zaczęły tracić swe indywidualne osobowości koncentrujące się wokół mistrzów. Jeszcze za „moich czasów” istniały dwie „szkoły” fizyki „krakowska” i „warszawska” o czym miałem okazję przekonać się w praktyce (studia kończyłem na UJ, a doktoratu broniłem w IF PAN w Warszawie). Przyjęcie przez WAADZĘ zasady, że nauczyciel to posłannictwo, a nie zawód i nauczyciel zawsze się wyżywi, bo jakaś wdzięczna mamusia przyniesie mu koszyk jaj, a od czasu do czasu i kurczaczka... Nie trzeba się więc martwić o wynagrodzenia nauczycieli – wystarczy jak będą mieli długie wakacje i niezbyt uciążliwą dyscyplinę pracy. Dziś na uczelniach nieźle zarabiają pracownicy administracji – rektorzy, kanclerzy itp. - ale to jest wynik systemu różnych dodatków, które łącznie w przypadku rektora UJ dwukrotnie przekraczają kwotę jego wynagrodzenia zasadniczego! Pracownicy „produkcyjni” mają się znacznie gorzej. Pensja zasadnicza profesora to 5400 zł, a asystenta z tytułem naukowym doktora (o stanowisku adiunkta nie ma w większości przypadków co marzyć) 2800 zł brutto.

    Polską naukę i dydaktykę w latach sześćdziesiątych ubiegłego wielu napędzał głównie entuzjazm przedwojennych nauczycieli i profesorów związany z „odwilżą” i końcem stalinizmu. Niestety, Starzy (prawdziwi!) Mistrzowie wymierali. Przed ich uczniami w przypadku fizyki otworzyła się jednak pewna atrakcyjna możliwość. Starzy Mistrzowie byli ogólnie szanowani na Świecie i mogli zarekomendować swych uczniów (i uczniów swoich uczniów) przodującym ośrodkom naukowym. Przy zarobkach asystenta 2700 zł (w 1975 r.) i realnym kursie dolara ok. 120/140 zł/USD staż lub słabe stypendium za 500-700 USD miesięcznie to było El Dorado! Dwu i pół roczna pensja w miesiąc! Żywiliśmy się więc na „zgniłym zachodzie” przywożonymi słoikami Wecka, kiełbasą myśliwską, herbatkami „POSTI”, kawą „Super” - i lokalnie kupowanymi bananami i pomarańczami (czasami faktycznie podgniłymi) – a po powrocie kupowaliśmy nowe Polskie Fiaty 125p i budowaliśmy domy. Oczywiście staraliśmy się, aby nie „wypaść z obiegu” - trzeba więc było się stale douczać.

Dziś kursy „cennych dewiz” i ceny samochodów się urealniły i to już nie działa – ale w latach siedemdziesiątych pan adiunkt podjeżdżający pod instytut prawie nowym Audi 100 mógł być jakimś dopingiem do studiowania. Tyle się nie udawało wyciągnąć „na zmywaku” lub usuwaniu azbestu z domów w okolicach „Jackowa”. Gorzej mieli „humaniści”, ale i im też czasem się coś trafiło – np. organizacja wystawy za granicą.

Dziś polska nauka i edukacja jest w takim stanie jak wieloletni palacz papierosów, który zachorował na POChP. Wyleczyć się tego nie da – można podawać okresowo trochę czystego tlenu, aby pacjent się nie udusił, ale to tylko trochę zwiększa komfort i może przedłużyć życie – ale zadyszka się już nie cofnie.

    Polskie uczelnie wpadły w „spiralę śmierci” - aby utrzymać liczbę studentów (i przychody) zaczęto redukować koszty. Zajęcia zaczęli prowadzić Panie i Panowie „profesoro-podobni” biegający od uczelni do uczelni. Sito rekrutacji praktycznie przestało istnieć – takie porobiono nim dziury. Studenci uważają, że fakt, iż płacą za studia upoważnia ich do otrzymania dyplomu na „ostatecznie dostatecznie”. Poziom usług zaczął więc sukcesywnie spadać – ale wraz za tym zaczęło też spadać zainteresowanie potencjalnych klientów. Tak właśnie działa „spirala śmierci” - na spadek liczby klientów firma reaguje obniżką ceny usługi. Aby zachować jakiś profit tnie koszty, co skutkuje spadkiem jakości usług. Ilość klientów w wyniku tego nadal (nawet szybciej) maleje – a więc znów obniżamy cenę i cykl powtarza się kilka razy aż do śmierci (bankructwa).

    Polskie uczelnie muszą się narodzić na nowo! Muszą być one nastawione na „produkcję” pułkowników i generałów nauki i techniki - tak jak szkoły MBA – pułkowników i generałów biznesu. „Oficerami młodszymi” powinny zajmować się szkoły zawodowe. A to wymaga znacznego zaostrzenia wymagań oraz stosowania bezwzględnych lecz sprawiedliwych kryteriów oceny. Nie potrzeba nam milionów doktorów „politologii” - głów do gadania w TV jest ci u nas dostatek. Bez takiej zasadniczej zmiany możemy zapomnieć o jakichkolwiek innowacjach. Kroplówka może podtrzymać życie – ale aby obudzić znów entuzjazm potrzeba świeżej krwi!

barbie
O mnie barbie

Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 76 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką, a później drugie tyle z Xeniksem,  Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie! Poza tym - czwórka dzieci, piątka wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie