barbie barbie
4684
BLOG

"Smoleńsk" - film straconej szansy...

barbie barbie Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 232

      Właśnie wróciłem z seansu „Smoleńska”. Specjalnie omijałem wszelkie recenzje z tego filmu,aby wyrobić sobie własne zdanie.

    Po pierwsze – dziwię się, że scenarzyści zdecydowali się na powielenie pomysłu „Człowieka z marmuru”. Czy naprawdę nie można było wymyślić czegoś oryginalnego? Przy okazji zrobili krzywdę aktorce odtwarzającej rolę dziennikarki, ponieważ dla osób w moim wieku nieuniknione są jej porównania z Krystyną Jandą – a co tu dużo mówić „nie każdy weźmie lutnię po Bekwarku”.

A teraz dlaczego uważam „Smoleńsk” za film straconej szansy:

     Dobrze pamiętam okres „polskiej kohabitacji” czyli prezydentury Śp. Lecha Kaczyńskiego i rządu Donalda Tuska. Nie był to bynajmniej okres dobrej współpracy „małego” i „dużego” pałacu. W zasadzie „iskrzyło” na wszystkich łączach. Apogeum tej „współpracy” była organizacja uroczystości w Katyniu. Film w sposób absolutnie jednoznaczny promuje mantrę „to wina Tuska”. Tymczasem ja ten okres postrzegam jako bezwzględną walkę o pozycję polityczną obu rywali. Prezydent Kaczyński usiłował umocnić znaczenie swego urzędu – zaś druga strona chciała ograniczyć jego znaczenie do roli „strażnika żyrandola”. Rzetelne i dogłębne przedstawienie tego konfliktu, który w końcu doprowadził do bardzo niekorzystnego dla polskiej racji stanu rozdzielenia wizyt w Katyniu i racji obu stron mogło stać wspaniałym scenariuszem filmowym.
     Niestety autorzy zdecydowali się na konwencję zbliżoną do westernu – mamy więc bardo ostro zarysowany konflikt „dobrych” i „złych”, przy czym (podobnie jak w filmie Wajdy) dziennikarka działająca „po ciemnej stronie mocy” stopniowo się nawraca. „Dobrzy” są przedstawiani w jak najbardziej sympatyczny sposób – aż stają się w zasadzie papierowymi postaciami. Scenarzysta i reżyser wykorzystują wszelkie środki, aby „Źli” budzili jedynie odrazę u widzów. Otrzymują oni więc klasyczny obraz walki dobra ze złem – schemat po wielokroć powtarzany przez kino – w „Gwiezdnych Wojnach” wiadomo od razu, że „Imperium” za pomocą wszelkich środków – od intryg po brutalną siłę chce zniszczyć wszelkie siły „jasnej strony mocy”. Taki jest właśnie „Smoleńsk” - lecz niestety nie jest to bajka o „odległych galaktykach” lecz narzucana przez autorów filmu interpretacja naszej rzeczywistości. W rezultacie film stał się po prostu agitką polityczną i nawiązuje do dość niechlubnych tradycji „Narodzin narodu” Griffitha (niedawno pokazano ten film w telewizji) oraz „Triumfu Woli” Leni Reiffenstahl czy też „Fahrenheit 9/11” Moora.

    W „Smoleńsku” nie znajdziemy odpowiedzi (ani nawet prób ich udzielenia) na wiele pytań i nie mam wcale na myśli samego przebiegu katastrofy. Autorzy nie mają nawet zamiaru szerzej spojrzeć na działania Lecha Kaczyńskiego w czasie kryzysu gruzińskiego, jedynym znaczącym wydarzeniem podczas wizyty Putina w Gdańsku jest jego spacer po molo z Premierem Tuskiem. Pominięto wiele ważnych wydarzeń – w tym aktywną polityką zagraniczną Prezydenta Kaczyńskiego, która zaowocowała wieloma ważnymi wizytami w Polsce, podejmowane próby uzyskania rzeczywistego wpływu na władzę sądowniczą itd. itp.

     Zamiast tego mamy pojawiającą się „ni z gruszki ni z pietruszki” scenę „łóżkową”, próby „obnażenia” podłych działań kierownictwa stacji TVM.

    Podsumowując – zamiast fabularyzowanego dokumentu, który rzuciłby więcej światła nie niedawne wydarzenia w Polsce mamy film próbujący pomóc w zbudowaniu czarno-białego obrazu naszej Ojczyzny. Po raz kolejny historia (nawet prezentowana w filmie fabularnym) jest wykorzystywana instrumentalnie dla aktualnych potrzeb politycznych obozu rządzącego.

    Poza wszystkim film nie przeszedł podstawowego testu – po ok. pół godziny zacząłem się wiercić na wygodnym w końcu fotelu. A był to materiał na emocjonujący demaskatorski i ukazujący mechanizmy działania władzy film. Wytrzymałem do końca z obowiązku - o scenach końcowych nawet nie chce mi się pisać...

barbie
O mnie barbie

Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 76 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką, a później drugie tyle z Xeniksem,  Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie! Poza tym - czwórka dzieci, piątka wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka