To naprawdę nie jest ironia.
Tak się złożyło, że od 1968 r. brałem udział w wielu różnych demonstracjach i praktycznie od zawsze towarzyszyły im prowokacje milicji, a później policji. Miały one różny charakter i wymiar – od prezentowania gotowości i siły aż po atakowanie oddziałów prewencji przez dziwne indywidua rzucające np. kamieniami. Jakoś po daniu pretekstu do interwencji i wywołaniu rozróby ci osobnicy „znikali”, zaś pojawiali się inni tajniacy, którzy zajmowali się wyłapywaniem „prowodyrów” - oczywiście na peryferiach demonstrującego tłumu. Tak było za PRL, tak było w stanie wojennym, gdy w Nowej Hucie strzelano granatami z gazem łzawiącym do mieszkań, w których były otwarte okna, tak było za czasów prawie wszystkich rządów po 1989 r. i oto nagle sytuacja się zmieniła. Nie słyszałem też od dawna o przypadku, w którym tajniak policyjny kopie leżącego, kulącego się w załomie muru człowieka (demonstranta?).
Byłem na kilku demonstracjach KOD, oglądałem też marsz kobiet i żadnych policyjnych prowokacji nie zauważyłem. Wręcz przeciwnie – policjanci zachowywali się dyskretnie i starali się nie rzucać w oczy. Nawet podczas blokowania wyjazdu z Sejmu czy wjazdu na Wawel policja usuwała blokady w sposób cywilizowany i wprost delikatny!
Policja potrafiła też zapobiec „ustawce” kiboli, którzy „zasadzili się” na autostradzie na autobusy wiozące kibiców drużyny przeciwnej i jakoś nikt nie zarzucał policjantom powtórki z „Akcji Widelec”.
Coś się więc najwyraźniej zmieniło. Problem jednak w tym, że „dobra zmiana” w policji nie dotarła do tzw. „dołów”. Tragedia we Wrocławiu wskazuje jasno, że mentalność wielu (niestety obawiam się, że większości) szeregowych funkcjonariuszy i dowódców niskiego szczebla pozostała bez zmian. Wyjaśniany obecnie przykład morderstwa w Iwony Cygan (1998 r.) w Szczucinie dowodzi, jak pewni czuli (i niestety dalej się czują) szeregowi policjanci pracujący w komisariatach. Za PRL mówiono „siedź cicho, z nim nie wygrasz – jego bliski krewny jest milicjantem!”. Policjanci z ze słynnego już komisariatu we Wrocławiu musieli być pewni swojej bezkarności. Byli przekonani, że mogą również bezkarnie zatrzymać i zastraszać świadków ich pożałowania godnej interwencji na Rynku, aby nie odważyli się składać zeznań.
W komisariacie za „pokój przesłuchań” wybrali sobie toaletę, wiedząc, że jest ona pozbawiona monitoringu. Temu „przesłuchaniu” przyglądało się wielu policjantów – podejrzewam, że w śledztwie twierdzą, że „zatrzymany obrażał i czynnie atakował policjantów”. Nikt nie reagował, nikt nie usiłował powstrzymać oprawcy. A przecież w ramach przepisów można go było po prostu zamknąć, poczekać aż się uspokoi i dopiero wtedy przystąpić do przesłuchiwania i identyfikacji.
Udzielona najbliższej rodzinie informacja, że „Igor spadł z krzesła w komisariacie i zmarł” też świadczy o mentalności oraz wyszkoleniu tych funkcjonariuszy.
Działania, podjęte w celu „wyjaśnienia” były prowadzone „dla picu i pro forma” i przeciągane tak, aby cała sprawa „przyschła”. Po roku ktoś jednak się zdenerwował i nagranie z tasera „wyciekło”. Ciekawe, czy oprawca w mundurze policyjnym w ogóle sobie zdawał sprawę, że cała jego „akcja” jest nagrywana? Chyba nie – albo liczył na to, że po prostu taser zginie, albo uda się skasować „przypadkowo” to nagranie i wytłumaczyć się defektem urządzenia.
Przed „dobrą zmianą” w policji jest jak widać jeszcze sporo pracy – i nie pomogą tu argumenty statystyczne. Czarne owce muszą być bezwzględnie i wręcz błyskawicznie i nieodwracalnie eliminowane. Nie sprzyja jednak temu mentalność „dołów policyjnych” pewnych swojej bezkarności. Jej zmiana będzie trudna, ale musi być bezwarunkowo zrealizowana.
Komentarze